Jak co roku latem w mediach trwa tak zwany sezon ogórkowy; spada zainteresowanie odbiorców i odbiorczyń newsów, przez co wydawcy wyłażą ze skóry, żeby czymś przykuć naszą uwagę. A jak zrobić to najskuteczniej? Jaki temat sprzeda się zawsze i wszędzie? Co się najlepiej klika? Oczywiście seks! Więc jak co roku przeczytamy w wielu serwisach, portalach i w papierowych wydaniach magazynów skierowanych do wszystkich płci, że nic tak nie sprzyja romansom, a nawet „przygodom na jedną noc”, jak letnie wieczory na urlopie z dala od codziennych obowiązków. Plus pewnie kilka porad „jak go uwieść” oraz „jak jej zaimponować” (kobiety niech schudną i odsłonią trochę ciała, mężczyźni niech przypakują i odsłonią trochę ciała). I, w zasadzie, nie mam absolutnie nic do zarzucenia temu pomysłowi, by romansować w wakacje, jeśli ma się ochotę. Ba, nie mam nic do zarzucenia pomysłowi, by romansować w jakąkolwiek porę roku, jeśli ma się ochotę! Ale chciałabym pochylić się na tym, jak z jednej strony jesteśmy zachęcane do otwartości na „przygodę”, do bycia zalotnymi i pozbawionymi zahamowań, a z drugiej jesteśmy wciąż srogo oceniane za bycie aktywnymi seksualnie, zwłaszcza jeśli jesteśmy singielkami decydującymi się na one night standy (jednorazowy seks z przygodnie poznaną osobą) i/lub wakacyjne romanse bez zobowiązań.
Choć termin slut-shaming może się wydawać nowy, to samo zjawisko jest stare jak nasze społeczeństwo. Ale zacznijmy od definicji. Slut-shaming (niestety nie mamy wciąż polskiego określenia, więc posługuję się angielskim, stosowanym międzynarodowo), to zawstydzanie najczęściej kobiet, ze względu na ich seksualność oraz sposób jej ekspresji. Może przybierać najróżniejsze formy, od „troskliwego” upominania i dawania rad, przez obgadywanie, rozsiewanie plotek (aż po zniesławienie), jawne dyscyplinowanie, upokarzanie, oczernianie, podważanie kompetencji, aż po przemoc fizyczną, seksualną, systemową i jej legitymizowanie oraz victim blaming.
Z mojego doświadczenia zawodowego i (niestety) prywatnego wynika, że po różne formy slut-shamingu sięgają najczęściej różne osoby z naszego najbliższego otoczenia. I tak: „troskliwe” upominanie i niechciane rady odnośnie naszego „prowadzenia się” oraz wyglądu słyszymy najczęściej od kobiet z rodziny (mam, babć, cioć) oraz koleżanek z pracy. Obgadywanie i rozsiewanie plotek, to ulubiona forma slut-shamingu wśród kobiet w miejscu pracy/studiów oraz byłych partnerek naszych obecnych partnerów. Po jawne dyscyplinowanie, upokarzanie, oczernianie, podważanie kompetencji z powodu wyglądu zewnętrznego, czy stylu życia sięgają najczęściej nasze współpracownice, nauczycielki oraz mężczyźni względem kobiet. Natomiast stosowanie przemocy fizycznej, seksualnej, systemowej i jej legitymizowanie oraz victim blaming[1] to domena mężczyzn oraz w zasadzie całego patriarchalnego społeczeństwa.
Brzmi znajomo? Jeśli tak, to witaj w klubie Siostro, nie jesteś sama. Slut-shamingu doświadcza każdego dnia i doświadczała na przestrzeni dziejów rzesza kobiet. Ofiarami tego typu przemocy padały proste kobiety już od starożytności oraz wielkie władczynie jak Kleopatra, czy Katarzyna II Wielka, a nawet nasza polityczka, prezydentka Gdańska Aleksandra Dulkiewicz, o której Krzysztof Wyszkowski na Twitterze napisał tak: „Dulkiewicz nie wie nawet tego, kto jest ojcem jej córki, więc nic dziwnego, że do swoich bezecnych szaleństw na rocznicę wojny wybrała niemieckiego oszusta i żydowskiego aferzystę”, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie z jej decyzji politycznych, nie mających absolutnie nic wspólnego z życiem prywatnym ani macierzyństwem. Zakładam, że nie muszę dowodzić, że mężczyzn polityków nikt nie rozlicza z ich życia intymnego, ani tego ile i komu zrobili dzieci.
Jeśli właśnie się zorientowałaś, że jesteś lub bywałaś sprawczynią slut-shamingu, oceniałaś kobiety z powodu sposobu ich ekspresji seksualnej, czy wyglądu, spokojnie, odetchnij głęboko i nie wal w siebie, jak w bęben z tego powodu. Zdarza się, większość z nas tam była. Grunt to zdać sobie sprawę z tego i nie slut-shamingować więcej. Możesz pomyśleć, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Racja, więc zastanówmy się skąd w ogóle potrzeba takich ocen i jak przestać być sprawczynią tego rodzaju przemocy.
Prawdopodobnie, jak większość kobiet w patriarchalnym społeczeństwie, zostałaś wychowana na Ambasadorkę Patriarchatu, czyli wdrukowano ci w procesie wychowania i socjalizacji masę fałszywych przekonań na temat tego co wypada jako dziewczynce, a następnie kobiecie. To nie twoja wina, że wcielasz i odtwarzasz (najczęściej nieświadomie) pewne przekonania dotyczące kobiecości. Robimy to najczęściej bezrefleksyjnie, dodatkowo pewne, że te wszystkie przekonania są nasze, a nie naszych babć i mam, wpajane nam od małego („dziewczynki się nie złoszczą”, „dziewczynce nie wypada tak siadać”, „nikt cię nie będzie chciał, jak będziesz się tak zachowywała”).
Pamiętaj też, że negatywne ocenianie innych kobiet bywa dla nas szybkim sposobem na zneutralizowanie naszych własnych niepewności i kompleksów. Jak pisze Florence Given w swojej książce Women don’t owe you pretty:
Tak, to jest bardzo, bardzo przykre. Przytulam cię Siostro i bardzo empatyzuję, bo ja też. I to nie raz. Po pierwsze – odetchnij i pozwól, żeby ta świadomość rozgościła się w tobie, masz prawo czuć, żal, rozgoryczenie, złość, smutek i masę innych, trudnych emocji. Nie ma co z nimi walczyć, bo wyparte zawsze wrócą, by uderzyć mocniej. Daj sobie czas na odrobinę samowspółczucia, bo to co cię spotkało, to przemoc i nie powinno było mieć miejsca. Po drugie, jeśli masz na to w ogóle siłę i ochotę, przeczytaj jeszcze raz fragment skierowany do sprawczyń, może przyniesie ci ulgę myśl, że sprawczyni też jest często ofiarą. Wszystkie zostałyśmy wychowane w tym samym patriarchalnym społeczeństwie z jego patriarchalnymi normami. Ciężko uciec przed czymś takim. Jednym słowem, wszystkie jedziemy na tym samym wózku. Po trzecie, pamiętaj, że zawsze masz prawo bronić się przed takimi zrachowaniami, nazywać je po imieniu i protestować, ponieważ nikomu nic do tego, jak wygląda twoje życie seksualne, póki sama nie jesteś sprawczynią przemocy i cierpienia drugiej osoby. Jeśli czujesz się na siłach, mów głośno, że komentarze, które słyszysz lub które dotarły do ciebie od „życzliwych” to przemoc, która ma nazwę i na którą się nie godzisz, że twoja ekspresja seksualna, to wyłącznie twoja sprawa i nie godzisz się na jej komentowanie, czy ocenianie. Stawiaj granice mamie/babci mówiąc, że twój wygląd, czy to, z kim się spotykasz, to nie ich strefa wpływu, jesteś autonomiczną jednostką, która może się realizować w zgodzie ze sobą. Zauważaj i punktuj te wykluczające się oczekiwania wobec kobiet: bądź sexy, ale nie za bardzo, bo będziesz „tania” i „puszczalska”, dbaj o siebie, ale nie za bardzo, bo będziesz próżna, odchudź się, ale nie za bardzo, bo żaden facet nie poleci na same kości, umaluj się, ale nie za bardzo, bo będziesz wyglądać śmiesznie, starzej się z godnością, karm piersią, ale tak żeby nikogo nie zgorszyć, no i uśmiechnij się! Nigdy nie dogodzisz, więc może warto przestać próbować?
I przede wszystkim: pamiętaj moja droga, że nie da się zawstydzić kobiety jej seksualnością, gdy ona się jej nie wstydzi. Więc realizuj się w tym obszarze, jak chcesz, dbaj o swoje zdrowie i ciesz latem! Tego ci serdecznie życzę.
Kamila Raczyńska-Chomyn,
Edukatorka seksualna i menstruacyjna, masażystka kobiet, doula i autorka projektu Dobre Ciało. Współautorka dwóch książek: „Ona. Zdrowie, seksualność, ćwiczenia mięśni dna miednicy” wyd. ZNAK, którą napisała wraz z Eweliną Tyszko-Bury oraz „Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slut-shamingu.” Wyd. Czarna Owca, którą napisała wraz z Aleksandrą Nowak i Pauliną Klepacz i z której pochodzi część cytatów oraz przypisów w tym tekście.
[1] victim blaming, czyli przenoszenie odpowiedzialności za zdarzenie (np. napaść seksualną) na ofiarę: „po co tam szła?”, „sama jest sobie winna”, „jak była ubrana?” Mamy z tym często do czynienia nawet w narracji policji i sądów w odniesieniu do ofiary przemocy seksualnej. Media również dokładają swoją cegiełkę do victim blamingu, dlatego uznaję, że to domena całych patriarchalnych społeczeństw.
[2] Zinternalizowana mizoginia ma miejsce wówczas, gdy my, jako kobiety, wcielamy oraz odtwarzamy, najczęściej nieświadomie, pewne przekonania dotyczące kobiecości, które zostały nam zaszczepione w procesie socjalizacji w patriarchalnym społeczeństwie. Najczęściej robimy to bezrefleksyjnie, pewne, że owe przekonania są NASZE oraz, że pewnych rzeczy „nie wypada” robić, jeśli chcemy zasłużyć na miłość i akceptację społeczeństwa/mężczyzn.