Choć oficjalne statystyki podają jedno, to prywatne szacunki Międzynarodowych Organizacji Praw Kobiet biją na alarm. Kraje Ameryki Południowej to nie są najbezpieczniejsze miejsca dla kobiet. Co więcej, ich nagminnie łamane prawa są uważne jako coś zwykłego. Mąż bijący żonę, chłopak, dziewczynę. Zastraszanie i terroryzowanie. Gdy kobieta obawia się mężczyzny, nie zwraca się o pomoc do organów policji, bo wie, że zostanie wyśmiana. Musi więc bronić się sama. Porwania młodych kobiet to codzienność, z którą nie radzi sobie ani policja, ani rząd. Ich nieudolne działania, również w trakcie śledztwa, mają za zadanie ochronić sprawców. Kobieta, musi radzić sobie sama.
Aby spojrzeć szerzej na tę sytuację, trzeba wrócić do korzeni, a właściwie do sposobu wychowania dzieci w krajach Ameryki Południowej. Tu chłopiec, mężczyzna, zawsze będzie „Machismo” – czyli macho. Przekłada się to na wszystkie elementy życia zarówno rodzinnego, społecznego jak i ekonomicznego. Mężczyzna jest panem i władcą, który czasem tę władzę musi udowodnić. A kobieta? Słabsza płeć, która nie jest warta większej uwagi i szacunku. Tę dysproporcję wpaja się już od najmłodszych lat. I to najczęściej przez kobiety. Przez matki.
Dlatego też, szacuje się, że na całym kontynencie południowoamerykańskim ponad połowa kobiet jest prześladowana psychicznie w domu lub też w miejscu pracy. Na porządku dziennym są wyzwiska, dręczenie i upokarzanie. Nie obce im jest lekceważenie i pozbawienie praw do wolnej wypowiedzi. Informacje ze statystyk zebranych przez ONZ są druzgocące, a i tak nie pokazują pełnego obrazu. Część bowiem informacji o przemocy są zwyczajnie zatajane, lub też sama przemoc jest akceptowana przez społeczeństwo niewidzące w tym nic złego.
Gdy w 2008 roku, prezydent Ekwadoru Rafael Correa wprowadził zapisy chroniące prawa kobiet, część państw Ameryki Południowej poszła jego śladem. Jednak suche konstytucyjne zapisy nijak miały się do kultury i historii Ameryki Łacińskiej. Jednak precedens pozostał w mocy. Latynoamerykański feminizm, choć może nie działa tak spektakularnie jak jej Europejski odpowiednik, to jednak działa. Małymi krokami.
Południowo amerykański feminizm skupia się na kształtowaniu postaw intelektualnych i społecznych. Walczy z nierównym traktowaniem kobiet i mężczyzn, ale również innym postępowaniem wobec kobiet białych i tych o śniadej cerze. Te pierwsze, wykształcone, rzadziej spotykają się z niesprawiedliwym traktowaniem i agresją. Ruchy feministyczne zajmują się również upowszechnieniem dostępu do informacji. Pokazują, że kobieta nie musi zgadzać się na bycie na straconej pozycji. Że ma siłę i moc, by walczyć o swoje prawa.
Pojawiają się również kampanie mające na celu otworzenie oczu na ogólnokrajowa przemoc wobec kobiet. Pozycja wspomnianego wyżej macho, zostaje niebezpiecznie naruszona. Jednak coraz więcej młodych ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że wychowanie oraz edukacja szkolna nie zawsze działała w dobrym interesie kobiet. Zaczynają więc zmianę od samych siebie.
Gdy w 2015 roku w Argentynie 15-latek zamordował swoją dziewczynę, bo dowiedział się, że ta jest w ciąży, społeczeństwo zawrzało. To była iskra, która ruszyła lawinę. Przez Argentynę, Chile i Urugwaj przetoczyły się wielotysięczne manifestacje sprzeciwiające się przemocy wobec kobiet. Rok później, ruch przybrał na sile, by przekształcić się w, jak sami siebie nazywają: „kontynentalny sojusz sił feministycznych”.
Organizują protesty, poruszają temat roli płci oraz tak głośnego ostatnio molestowania seksualnego, związanego z akcją #meetoo. Wskazują na różnice w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn, lobbują za legalnością aborcji. Działania te mają już pozytywne skutki. Pod koniec roku w Argentynie aborcja znowu staje się legalna.
Sporo jeszcze pracy przed działalnością Ni Una Menos, jednak pojawiają się już światełka w tunelu. Miejmy nadzieję, że one razem, przywrócą pełne prawa kobiet w Ameryce Południowej.