Żyjemy w niespokojnych czasach, o czym przypominają serwisy telewizyjne, radiowe, nagłówki gazet i wiadomości wylewające się z internetu. Do tego zgodnie cyniczną z zasadą współczesnych mediów wiadomości są tak konstruowane, żeby zatrzymać uwagę i rozpalić ciekawość oraz emocje odbiorców. W końcu im news będzie bardziej wstrząsający, tym większa szansa, że „sprzeda się” lepiej. W efekcie non stop bombardowani jesteśmy wiadomościami, które odbierają spokój, ale do których sami narkotycznie wracamy, nie mogąc oderwać od nich oczu, nieobojętni na ich treść.
„Doomsurfing” to termin, który powstał z dwóch angielskich słów: „doom” – co znaczy: zguba, przeznaczenie, nastrój beznadziei, i „surfing” (lub „scrolling”), czyli przeglądanie internetu. Określenie nie jest nowe, utrwaliło się jednak dopiero w pierwszym roku trwania pandemii, gdy wyodrębnione zostało zjawisko nałogowego przeglądania wiadomości (niepokojących, bo o Sars Cov-2) i trudności oderwania się od nich. I choć potrzeba ta wynikała z pragnienia zrozumienia mechanizmów świata i uspokojenia się, to zauważono, że daje odwrotny efekt: pogarszające się samopoczucie, przygnębienie, a w dłuższej perspektywie brak energii do działania, obniżenie komfortu życia, a nawet stanu zdrowia.
Wiadomo nie od dziś, że ciągłe zaglądanie do wiadomości i nawykowe sprawdzanie portali newsowych może przeciążać informacyjnie. Ale to nie jedyne zagrożenie, jakie na nas czyha. Nadmierne czytanie o nieszczęściach, katastrofach, teoriach spiskowych i złych prognozach zmienia nastrój. Zbadano, że obniża go już dwuminutowe przeglądanie negatywnych informacji. Choć intencją sprawdzania wiadomości jest potrzeba wiedzy oraz potrzeba ulgi – że świat jest przewidywalny i pod kontrolą logiki – to w rzeczywistości ani nie stajemy się mądrzejsi, ani uspokojeni. Przy współczesnym natłoku opinii trudno o satysfakcję, że czegoś się dowiedzieliśmy na pewno. Zwłaszcza że przeczesując sieć regularnie trafiamy na fake newsy, które są obliczone na jątrzenie, pogłębianie niepewności i frustracji. Okazuje się jednak, że także podkopują nam zdrowie. Niemieckie badanie z kwietnie 2020 r. wykazało, że istnieje związek pomiędzy tym, ile czasu spędzamy w sieci i czytamy negatywne newsy, a nasilonymi objawami depresji i stanów lękowych. Ma to swoją nazwę: stres informacyjny. Gdy wyszukiwane obsesyjnie wiadomości oceniamy jako niepokojące, w całym ciele dochodzi do zmian. Lekarze przestrzegają przed konsekwencjami zdrowotnymi – już nie tylko w obrębie chorób psychicznych, ale i somatycznych. Dochodzić może bowiem do podnoszenia się ciśnienia czy do skoków hormonów reagujących na stres, co prowadzić może do zmian pracy serca, jelit czy wątroby. Pamiętamy, że to stres w znacznej mierze odpowiada za osłabienie odporności i tegoż konsekwencje – od opryszczki na ustach po choroby nowotworowe każdego narządu.
Jedną z pułapek doomscrollingu jest figura błędnego koła: gdy pojawia się niepokojąca nas informacja, potrzebujemy ją przeczytać, a potem zweryfikować. Wciągnięci w temat żywo reagujemy na kolejne wzmianki. To jak drapanie swędzącego miejsca do krwi. Co zrobić, żeby przestać?
Po pierwsze warto uzmysłowić sobie, że nasze czytanie negatywnych newsów nie ma wpływu na stan świata. Jeżeli zdjęcie ręki z pulsu kojarzy nam się z eskapizmem, z „zobojętnieniem” na wojnę w Ukrainie, na śmiertelne ofiary nielegalnej migracji z Azji czy na zmiany klimatu, jest na to sposób: włączenie się w wolontariat czy robienie przelewów wspierających bliskie nam akcje – czyli działanie realnie poprawiające stan świata.
Po drugie: trzymajmy się jednego-dwóch źródeł informacji, co do których mamy spokój, że podają sprawdzone wiadomości, których nie trzeba potwierdzać. Analizujmy krytycznie przeczytane informacje i słuchajmy głosów cenionych ekspertów.
Po trzecie: umówmy się sami ze sobą na ilość czasu, jaki będziemy poświęcać skrolowaniu internetu. Wiele aplikacji ma funkcję limitu czasu. Dobrym pomysłem jest np. wybranie dwóch momentów w ciągu dnia, kiedy sprawdzamy wiadomości: rano, i np. między 17.00 a 17.30, jeśli byliśmy w tym czasie zajęci czymś innym – trudno, przepadło. Dwie godziny przed snem zaleca się zupełnie zrezygnować z korzystania z komputera/telefonu. To naprawdę poprawia komfort życia.
Po czwarte: nie czytajmy komentarzy pod emocjonującymi artykułami. Większość z nich pisana jest przez trolli, czyli jest obliczona na podnoszenie ciśnienia, jak pokazuje życie: bardzo skutecznie.
Po piąte: przyjmijmy dom wiadomości, że są algorytmy. Pamiętajmy, że w im więcej negatywnych treści klikamy w sieci, tym częściej nam się wyświetlają. To właśnie za sprawą algorytmów – algorytmy podsuwają nam materiały, które „lubimy” – podobne do tych, które przeglądaliśmy. Dla odmiany warto więc co jakiś czas poszukać pozytywnych newsów, niezwiązanych z tragediami dzisiejszego świata.
Po szóste: znajdźmy coś zamiast. Kiedy nawykowo sięgniemy po smartfon, by sprawdzić, co nowego w świecie, zróbmy coś innego: napiszmy do przyjaciółki SMS z wyrazami wdzięczności, zadzwońmy do mamy. Albo odłóżmy telefon całkiem i pójdźmy na spacer, pobiegać, poczytać książkę, spotkać się ze znajomymi.
Po siódme: dbajmy o siebie. Poprawiajmy sobie nastrój, pielęgnujmy dobre relacje, wspierajmy się. Cieszmy się życiem. Jak pisał autor Desideraty: „Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach, jest to piękny świat”.
Przy okazji doomsurfingu warto wspomnieć, że budowanie narracji strachu i dezinformacja często jest celowym działaniem, obliczonym wyłącznie na wzbudzanie w odbiorcach złych emocji, uczucia strachu. Ma budować antagonizmy i wywoływać niepokój społeczny, jest tak naprawdę „małą wojną”. Wraz z rozpoczęciem działań wojennych w Ukrainie NASK, czyli Państwowy Instytut Badawczy, rozpoczął więc akcję wspierającą internautów w weryfikowaniu informacji w mediach społecznościowych.