Przeciwnie, uwielbiam je, a pracując przez lata jako dziennikarka urodowa nieco ich przetestowałam. I trochę się o nich dowiedziałam.
Po pierwsze: że warto ich używać. Jak kiedyś ujęła to moja szefowa: „Nie wierzysz w pielęgnację? To nie pastuj skórzanych butów, zobaczysz jak będą wyglądały”.
Po drugie jednak już inaczej podchodzę do obietnic wypisanych na ulotkach kosmetyków. Niemal zawsze są przesadzone. Jakby przemysł kosmetyczny prowadził z nami grę: producenci udają, że rozwiążą nasze problemy urodowe, my udajemy, że w to wierzymy. Bo mam nadzieję, że nie wierzymy, prawda?
Żaden krem nie sprawi, że znikną worki pod oczami – takie rzeczy potrafi, i to też nie zawsze, maść na hemoroidy, jak zdradzały kiedyś modelki w wywiadach. Ale nie polecam sprawdzania – nie życzę wrogowi, żeby nawet odrobina maści dostała mu się na śluzówkę oka. Żaden krem nie „wywabi” też cieni pod oczami – je zakryje tylko gęsty fluid lub zabieg gabinetowy. Tzw. „cień pod okiem” to przecież mięsień prześwitujący spod coraz cieńszej skóry. Krem przecież jej nie zagęści, ani nie wybieli naczyń krwionośnych. Nie wyleczy trądziku, bo nie jest to problem naskórka – choć owszem, kosmetyk może przyspieszyć wysychanie wykwitów. Albo – mój ulubiony przykład – obietnica, że wklepywaniem kremu zmniejszymy obwód uda o dwa centymetry. Gdyby tak było, siłownie i kliniki chirurgii plastycznej szłyby z torbami, a nie idą. Albo czy pielęgnacją da się wygładzić cellulit? Znajdźcie mi kogoś, kto ma uda jak kuchenny blat i zawdzięcza to stosowaniu kremów.
„Ja stosowałam krem czy żel na cellulit i poprawił mi wygląd skóry”, ktoś zaraz powie. Owszem. Dzięki zawartości np. kofeiny, L-karnityny czy wyciągu z bluszczu preparat mógł w pewnym stopniu zadziałać uszczelniająco na naczynia krwionośne i chłonne. Ale po pierwsze: na krótko, po drugie: u osoby z niewielką ilością cellulitu. Po trzecie: nie udałoby się to bez niedocenianego bohatera drugiego planu pielęgnacji, czyli masażu, który jest zalecany przy nakładaniu preparatów antycellulitowych. Tak naprawdę to jest prawdziwy gwiazdor ich stosowania. Aż korci, żeby napisać: po to warto sięgać po kremy czy żele – bo masażu nie sposób przeprowadzić na sucho, ugniatające palce potrzebują poślizgu. Regularnie wykonywany masaż, np. codziennie przez kwadrans, rzeczywiście może poprawić mikrokrążenie krwi i limfy, a samo to jest przyczynkiem do poprawy wyglądu ciała. Przypomina to jednak słynną „zupę na gwoździu”, gdy poza masażem producenci kremów antycellulitowych zalecają codzienny ruch i wypijanie dużej ilości wody.
Żeby zapobiegać utracie wilgoci z naskórka, i to jest kluczowe jego zadanie. Nic tak nas nie postarza, jak wysuszające i niszczące działanie słońca, suche powietrze klimatyzowanych pomieszczeń, wiatr, mróz, smog. Krem powinien nawilżać, i to potrafią najprostsze i niedrogie produkty. Każdy z nas ma jakąś ciocię, która: „całe życie stosowała tylko zwykły krem na literę „n” i miała świetną cerę”.
Oczywiście dobrze, by krem zawierał dodatek antyoksydantów, witamin, kwasów – wtedy nie tylko nawilży, ale i odżywi, a nawet leciutko złuszczy poszarzały naskórek. Ale żaden krem nie da rady wygładzić zmarszczek, bruzd, nie wybieli przebarwień, nie poprawi owalu twarzy, nie zmniejszy porów i nie wyleczy z chorób skórnych. To są zadania dla całych terapii, najlepiej połączonych z zabiegami gabinetowymi.
Wróć: jest jeden składnik, który ma udowodnione silne działanie przeciwstarzeniowe (nie odwracające proces starzenia, ale mu zapobiegające): to filtr UV, chroniący przed dewastującym działaniem promieni słonecznych. Słońce to czynnik nieźle niszczący skórę – pod jego wpływem tworzą się blizny słoneczne, które prowadzą do rozwoju zmarszczek, pojawiają się przebarwienia, skóra wiotczeje i szarzeje. Jak mawia dr Ewa Chlebus, znana dermatolożka, gdyby lekarze medycyny estetycznej mieliby dać Oscara za odmładzanie, to bezdyskusyjnie wygrałyby kremy chroniące przed światłem.
Za pomocą kremu nie cofniemy lat, nie wyleczymy skóry, ale możemy mieć ją wypielęgnowaną. Nie usuniemy jej defektów estetycznych, ale sprawimy, że będzie zdrowo, młodzieńczo nawilżona, odżywiona, wygładzona i świetlista. Tylko tyle i aż tyle.
Co naprawdę działa na skórę? Jeśli serio podchodzimy do pielęgnacji, to postawmy na preparaty z retinolem, witaminami C, E, koenzymem Q10, resweratrolem, glukonolaktonem czy kwasami: liponowym i azelainowym. Mają klinicznie udowodnione działanie. Jednak samo to, że wymienione substancje znajdą się w kremie jeszcze nie oznacza, że będą aktywne. Żeby tak się stało kosmetyk musi mieć nowoczesną (czytaj: drogą) formułę, składnik czynny musi być tak zmniejszony, żeby dał radę przedostać się w niższe warstwy naskórka. Musi być też tak przygotowany, żeby np. nie utlenić się (jak dzieje się np. z nieodpowiednio zapakowaną witaminą C, która z natury jest nietrwała. Wiele kremów ma ją w składzie, co z tego, gdy znika po otwarciu słoiczka). Nad wysoką jakością produktów pracują nowoczesne laboratoria. Trudności, jakie naukowcy musieli pokonać, aby osiągnąć satysfakcjonujące efekty, widać właśnie w cenach ich produktów.
Czasem jednak nawet najdroższy, najlepiej „wyposażony” krem nam nie odpowiada. Bo podrażnia, ściąga skórę. Bywa jednak, że tylko (aż!) nie daje nam rozkoszy stosowania. To też jest wskazówka: nie służy nam jego zapach lub organizm niechęcią reaguje na jakiś jeden składnik. Taki produkt też lepiej odstawić (oddać przyjaciółce, stosować na stopy). Pielęgnacja powinna być przyjemnością. Wtedy jest skuteczniejsza, wykazały to badania. Gdy krem ma miłą konsystencję, jego zapach nas odpręża – to stosujemy go regularnie, hojnie, długo masując skórę. Relaks towarzyszący codziennemu rytuałowi to nie tylko prezent dla zmysłów. Pomaga obniżać napięcie twarzy, a wtedy miękną, łagodnieją jej mięśnie, a to ma wpływ na głębokość zmarszczek i bruzd.
Pisząc o kremach warto też wspomnieć, że mogą nam nie odpowiadać również ze względu na skład. Bywa, że na długiej liście jego syntetycznych dodatków jest i taki, który alergizuje, albo i szkodzi jeszcze bardziej. Od kilku lat kolejne składniki są zakazywane, ale zanim tak się dzieje, są sprzedawane i używane. Np. wiadomo, że Butylphenyl Methylpropional, syntetyczny aldehyd aromatyczny przypominający cyklamen lub konwalię (znany jako lilial) jest silnym alergenem. Zakaz jego sprzedaży na terenie Unii obowiązuje jednak dopiero od 1 marca 2022 roku. Wciąż w kremach spotkać można konserwanty, które są endokrynnie czynne, czyli mogą przedostawać się do krwiobiegu i łączyć z receptorami hormonalnymi (i na przykład obniżać naszą rezerwę jajnikową). Warto czytać listę składników i sprawdzać w necie, czy coś z niej nie jest dla nas ryzykowne. Zwłaszcza zanim sięgniemy po kosmetyki nakładane na duże połacie ciała.
Jeśli poważnie traktujemy swój wygląd i nie żal nam wydawać na niego kroci, pamiętajmy, że kosmetyki to zaledwie wiśnia na torcie pielęgnacji. Podstawą pięknej skóry jest to, jak się odżywiamy. Służą jej (i nam) produkty naturalne, warzywa, zwłaszcza surowe i kiszone, ekologiczne oleje i ziarna. Jedząc rzeczy przetworzone, zanieczyszczone syntetycznymi dodatkami, narażamy się na powstanie stanów zapalnych w przewodzie pokarmowym, które lubią manifestować się także zmianami na skórze. Wrogiem urody jest też palenie tytoniu i nadmiar alkoholu, bo są źródłem toksyn, a do tego wysuszają skórę w przyspieszonym tempie. I bądźmy pogodne – za wiele z naszych zmarszczek i bruzd odpowiada złość i smutek. Bo jak to ktoś trafnie powiedział: „Skóra jest odbiciem pracy jelit i umysłu”.