Jeszcze niedawno mawiano, że kobieta musi się orgazmu nauczyć – w przeciwieństwie do mężczyzny, do którego ta umiejętność przychodzi sama, i na pstryk. W końcu, jak napisała kiedyś Manuela Gretkowska, „mężczyźni są prości w obsłudze, bo mają tylko jedną dźwignię”. Im do przeżycia orgazmu potrzebne jest miejsce, kobiecie zaś – spełnienia tysiąca mniejszych i większych warunków. Bywa jednak, wcale nierzadko, że nawet mimo ich odhaczenia, plus wielu „lekcji” z niezłymi trenerami i technikami, kobiecej rozkoszy nie daje się wykrzesać za nic.
O braku orgazmu mówimy, jeśli mimo podniecenia nie udaje nam się wdrapać na szczyt. Napięcie rośnie, jesteśmy blisko, wszystkie części ciała, zaangażowane w podniecenie działają bez zarzutu, a mimo to – minuty mijają – nie ma wystrzału w kosmos rozkoszy. Jest jak z rozpalaniem ogniska: trzemy kamieniem o kamień, a nie pojawia się iskra. Wiemy jednak czym ona jest, bo takie doświadczenie było lub bywa naszym udziałem, bądź też wiemy, że w każdej chwili może się pojawić (np. przy zmienionych warunkach zewnętrznych). Jeśli jednak mimo próbowania w różnych okolicznościach, pobudzając różne strefy erogenne (a my kobiety mamy ich naprawdę sporo!) nie udaje nam się przeżyć orgazmu – czujemy, że jest w nas jakaś blokada – mamy do czynienia z anorgazmią.
Anorgazmia to według definicji: niemożność uzyskania orgazmu. Bywa wrodzona (pierwotna) lub wtórna (nabyta). Jak pokazują badania, często stoją za nią czynniki biologiczne, czyli takie, których istnienie można potwierdzić w gabinecie seksuologa, ginekologa, neurologa czy lekarza pierwszego kontaktu. Są to wady anatomiczne, zaburzenia hormonalne (np. choroby tarczycy, ale też zmiany okołomenopauzalne), zaburzenia neurologiczne (np. uszkodzenia nerwu sromowego), mogą być zmiany do jakich doszło po operacji czy po porodzie. Na liście „blokerów” jest również brak kurczliwości mięśni Kegla, czy choroby – cukrzyca, miażdżyca, zapalenie stawów, nowotwory, infekcje w obrębie narządów moczowych i rodnych, a także przyjmowanie leków, na przykład antydepresantów.
Kłopot z osiągnięciem orgazmu może wynikać też z czynników psychogennych. Ich lista, układana raptem od kilku dekad, ciągle się wydłuża (wcześniej kobiece problemy z seksem, w odróżnieniu od męskich, nie były przedmiotem naukowych badań. Nie, to wcale nie żart!). Przeszkodą w szczytowaniu są najczęściej wstrząsy o charakterze seksualnym, zwłaszcza dramaty wykorzystania seksualnego w dzieciństwie, ale nie tylko. Także cechy osobowości, na przykład potrzeba dominacji, agresja, ogólna niechęć do mężczyzn, zaburzone relacje partnerskie, różne lęki, w tym lęk przed uzależnieniem się od partnera czy przed utratą samokontroli. Także brak miłości do partnera, a do kogoś innego. Przeszkodą w szczytowaniu może być nawet brak poczucia bezpieczeństwa, w związku, ale w trakcie kochania się. Kluczyk, co dokładnie jest przyczyną łóżkowego niespełnienia, najczęściej udaje się odnaleźć przy pomocy psychologa lub psychoterapeuty.
To jednak jeszcze nie wszystkie powody, dla których tyle z nas miewa kłopot z pełnią łóżkowej radości. Dziś, w epoce prześwietlania naszych zachowań pod kątem ram społecznych i kulturowych, widać jak bardzo kneblująca dla wielu kobiet jest represyjna obyczajowość erotyczna czy niewłaściwa edukacja seksualna. Za brakiem zdolności do przeżywania orgazmu często stoją opinie zasłyszane w dzieciństwie, pojedyncze zdania, w rodzaju, że „seksualna rozkosz jest narzędziem diabła”, „częste jej przeżywanie kaleczy duszę”, „ta sfera jest brudna” (cytaty zasłyszane od znajomego psychoterapeuty). Może być też tak, że za seksualną kastracją stoi jakieś wczesne doświadczenie erotyczne, które zaprogramowało nam niemożność zakończenia przyjemności wybuchem orgazmu.
Choć takie „zaklęcie” nałożyć jest łatwo, dla jego zdjęcia nierzadko potrzeba lat psychoterapii i innych starań. Stosowane bywają metody treningowe i farmakologiczne, zawsze dostosowane do źródła problemu – wcześniej więc zaleca się wykonać diagnostykę, która wyjaśni jego pochodzenie. Dobrze też zacząć od rozpoznania osobowości, relacji partnerskich oraz czynników kulturowych.
W szukaniu ścieżek dojścia na szczyt nie do przecenienia jest i nasza własna inicjatywa. Każda z nas powinna przejść kurs poznawania swojego ciała, z kimś bliskim, ale i w pojedynkę, z gadżetami lub bez. Możemy też liczyć na łut szczęścia, bo czasem – choć to uwaga w duchu Hollywood – udaje się „zdjąć klątwę” bez pomocy specjalisty. Bywa, że pojawia się ktoś, z kim relacja jest na tyle podniecająca, ale i uspokajająca, a ten ktoś na tyle cierpliwy i dający poczucie bezpieczeństwa, że na samej fali uczucia udaje się wyjść z niemocy. Tego sobie życzmy – żeby blokadę założoną na ciało, duszę czy mózg, każda z nas zdejmowała za pomocą serca.