Patrząc chłodno na seks trudno zrozumieć jego fenomen: męczący, niehigieniczny (ach, te płyny ustrojowe), często kosztowny (trzeba zainwestować w siebie i w okoliczności) i ryzykowny (powstanie nowego człowieka, choroby weneryczne). A samo tarcie frykcyjne, bądźmy szczerzy, nie wygląda poważnie. Jak powiedział swoim uczniom Kant: może i czynność przyjemna, ale ruchy niegodne filozofa. Mimo to kolejne pokolenia aż palą się, by je wykonywać. I to ich energia porusza świat. Nie dziwią więc zapędy przywódców religijnych, żeby energię seksualną kanalizować i aktywność ludzką kierować na inne tory.
Nie brak opinii, że erupcja cywilizacyjna, jaka się dokonała w Europie, rewolucja naukowo-techniczna, była możliwa właśnie dzięki zakręceniu energii seksualnej i wypuszczeniu jej na tory innego działania. Innymi słowy: uznanie seksu za zbyt przyjemny, aby był czymś dobrym, obwarowanie masturbacji karą piekła (kiedyś) oraz ślepoty (zaraz) ostudziło nim zainteresowanych, dzięki czemu zajęli się nauką i sztuką. To utwierdziło chrześcijańskich teologów w przekonaniu, że seksualna asceza służy ludzkości. Owszem, seks jest konieczny do produkcji nowych pokoleń dziedziców, pracowników i wiernych, niech więc będzie uprawiany, ale tylko w tym celu, jako obowiązek małżeński. Co z przyjemnością? Dla części katolików, dla których cierpienie jest drogą do świętości, każda rozkosz jest podejrzana, zwłaszcza cielesna. Dla tzw. „otwartej” części kościoła przyjemność cielesna jest warta praktyki, ale: po ślubie kościelnym, z jedną osobą odmiennej płci, i bez używania technik lub środków blokujących poczęcie.
W XXI wieku religijnych katolików jest jednak coraz mniej. O ile do XIX wieku religia pilnowała w Europie zasad, to wiek XX przyniósł rewolucję obyczajową. Przesunął nakazy i zakazy religijne do strefy „dla chętnych”, a sam seks wydobył z ram małżeńskich oraz prokreacyjnych, dzięki wynalazkowi antykoncepcji. Po wiekach ukrywania seksu wahadło odbiło w drugą stronę: w kulturze, która wciąż nazywa się chrześcijańską seks jest dźwignią reklamy, a termin „pornografia” znają nawet dzieci. Uprawianie miłości jest wręcz zalecane przez lekarzy, a nieuprawianie jej – z dawnej cnoty – stało się czymś budzącym niepokój. Jedyną zasadą jest: „czy komuś szkodzi”. Niech jednak nikogo nie zmyli powszechność seksu: jego granic pilnują tabu, takie jak np. seks z dziećmi, zwierzętami czy kazirodztwo.
W tym samym czasie, kiedy w Europie seks był „obowiązkiem małżeńskim”, dzieci przynosił bocian, a miejsca intymne nazywały się „to” (męskie) i „tam” (żeńskie), w Indiach był przedmiotem kultu. To tam powstała Kamasutra, najobszerniejsza do dziś instrukcja pieszczot i pozycji. Seksualne symbole do dziś zdobią nawet ściany świątyń. Według ajurwedy regularne stosunki seksualne są warunkiem zdrowia dla obydwojga kochanków, ale też drogą do oświecenia duchowego, bo hinduizm bardziej niż cielesne doznania ceni sobie duchowe.
Współcześnie jednak sprawy seksu są tematem tabu, w codziennych rozmowach w Indiach nie wypowiada się słowa na „s”. Małżonkowie na ulicach nie mogą sobie okazywać czułości, zakochani nie trzymają się za ręce. Małżeństwo służy prokreacji, ciało kobiety jest świątynią, a popęd – słabością. Według przepisów z 1956 roku (Immoral Traffic Prevention Act) zakazane jest publiczne zbliżenie. Z drugiej strony seks jest już na billboardach, prasie i w amerykańskich filmach (w hinduskich dopiero niedawno zniesiono zakaz całowania się!) i lawinowo rośnie ilość prostytutek, u których jeden „raz” kosztuje tyle, co prezerwatywa. Zachodnie podejście do seksu powoli staje się normą także w Indiach.