Ludzkość od zawsze szukała sposobów, żeby cielesnym igraszkom jeszcze dodać żaru. Cudownie pomocne okazywało się jedzenie. W końcu nie od dziś mówi się „przez żołądek do serca” (i innych organów). Pieszczota ust, warg, języka i kubków smakowych jest bowiem niezłym preludium dobrego seksu. Od stuleci więc sięgano po owoce, warzywa i przyprawy – szczególnie takie, które samym wyglądem budziły erotyczne skojarzenia. Na liście afrodyzjaków od zawsze więc znajdowały się ostrygi i szparagi, ale też twarde kłącza imbiru, miękkie, pokryte meszkiem brzoskwinie i morele, czy pęknięte daktyle, z kusząco wpół ukrytą, wpół wystającą pestką. Większość tych afrodyzjaków najsilniej oczywiście działało w epokach, w których widok narządów płciowych nie był tak pospolity jak dziś, stąd sama aluzja do nich zwiększała erotyczne napięcie. Okazuje się jednak, że sporo z nich i współcześnie potrafi podnieść temperaturę w sypialni, bo – poza wywoływaniem seksualnych skojarzeń – ma składniki, które działają pobudzająco. Powodują na przykład napływ krwi do tkanki gąbczastej w ciałach jamistych penisa, poprawiają ukrwienie łechtaczki, ale też nasilają aktywność neuroprzekaźników, odpowiedzialnych za romantyczny nastrój i zwiększających ochotę na miłosny sparing.
Anna Augustyn-Protas · 3 października 2021