„Czy planuje Pani dzieci w najbliższym czasie?” Czyli czerwona flaga, która alarmuje „odpuść to miejsce…”
MyLife

„Czy planuje Pani dzieci w najbliższym czasie?” Czyli czerwona flaga, która alarmuje „odpuść to miejsce…”

Potencjalny pracodawca nie ma prawa pytać o żadne kwestie związane z twoim życiem prywatnym. Jednak jeśli jesteś kobietą na rynku pracy, prędzej czy później ktoś zapyta cię o twoje plany rodzicielskie. Dlaczego? Bo patriarchat!

Aleksandra Kisiel Aleksandra Kisiel · 20 lipca 2022

Idziesz na rozmowę o pracę…

Masz świetne portfolio, dużo doświadczenia, pomysł na to, jak twoja obecność w nowej firmie przełoży się na wyniki finansowe tejże. Rozmowa idzie doskonale. Wtem, rekruterka znad twojego CV pyta: “Czy planuje pani powiększenie rodziny w najbliższym czasie”? I nagle czujesz, że krew odpływa ci z twarzy.

I może masz ochotę wybuchnąć śmiechem, bo żyjemy w Polsce. Nawet jeśli nie planujesz powiększania rodziny, możesz być do tego powiększenia zmuszona, bo twoje prawa znaczą mniej, niż prawa embrionu.

Albo łzami, bo od lat próbujesz powiększyć rodzinę, bez skutku. I przywykłaś już do nietaktownych pytań na rodzinnych imprezach, ale na rozmowie kwalifikacyjnej się tego nie spodziewałaś.

Albo wściekłością. Bo twój partner nigdy nie słyszy takich pytań, a za zmienienie pieluchy waszemu dziecku dostał na dzień dobry tytuł Najlepszego Taty.

Albo żalem, bo już wiesz, że to miejsce, które zapowiadało się tak świetnie, świetne nie jest.

Ciekawość prawem zabroniona

Każda z tych reakcji jest w porządku. W porządku natomiast nie jest zadawanie pytania, a już tym bardziej – oczekiwanie odpowiedzi. I nie jest to kwestia rekrutacyjnego savoir-vivre, a przepisów. Kodeks Pracy jasno określa pytania i sfery życia, o jakie można zapytać potencjalnego pracownika. Pracodawca czy rekruter nie ma prawa pytać o sferę prywatną. Dotyczy to: stanu cywilnego, planów rodzicielskich, preferencji seksualnych, światopoglądu, wyznania, poglądów politycznych, stanu zdrowia (dlatego badania wstępne u lekarza medycyny pracy przeprowadzane są po podjęciu decyzji o zatrudnieniu), pochodzenia, etc.

Skoro kwestie te są uregulowane prawnie, dlaczego wciąż słyszymy o firmach, które pytają kandydatki o to, kto zajmuje się dziećmi, gdy są chore albo czy w ogóle te dzieci mają zamiar mieć. I tu niestety musi paść jedna z najczęstszych odpowiedzi, jakich udzielam (i marzę o tym, żeby nie musieć tego robić): “Bo patriarchat”.

Matka (nie) wraca do pracy

Co ma patriarchat do rozmowy o pracę? Już tłumaczę. Druga fala feminizmu, która wywalczyła dla kobiet wolność do podejmowania decyzji o swoim ciele (wolność, którą można nam odebrać jedną ustawą, jednym wyrokiem trybunału konstytucyjnego, czy to w Polsce, czy w USA, czy gdziekolwiek indziej), oraz prawo do pracy wolnej od dyskryminacji ze względu na płeć, a także kolejne fale feminizmu nie zdołały osiągnąć w pełni jednego postulatu: równości kobiet i mężczyzn w sferze domowej (to nie krytyka feminizmu, to pokazanie jak silnie patriarchalne wartości są zakorzenione we współczesnym świecie). W efekcie mamy sytuację, w której rodziny (formalne czy nie) wymagają dwóch źródeł dochodu, by móc się utrzymać.

Kobiety więc pracują zarobkowo, co nikogo już nie dziwi. A po pracy, najczęściej same, albo z niewielką pomocą partnera, ciągną wózek o nazwie “życie domowe”. To kobiety wykonują 75 proc. nieodpłatnej pracy na świecie. I nadal ciężko jest odejść od modelu: opieka nad dzieckiem jest zadaniem matki. A rekruterzy, jak reszta z nas, też żyją w tym patriarchalnym świecie i nie są odporni na przekonanie, że z chorym dzieckiem w domu zostaje matka.

Może gdybyśmy doczekały się prawdziwej równości w kwestiach rodzicielskich, opieki nad dziećmi, nieodpłatnej pracy na rzecz rodziny, te pytania by nie padały. Rzeczywistość jest jednak taka, że blisko połowa matek w Polsce nie wraca do pracy po urlopach związanych z rodzicielstwem[1]. Dlaczego?

Nie dlatego, że są rozleniwione rocznym pobytem w domu z dzieckiem, którym zajmujesz się 24/7. Raczej dlatego, że po roku wiele z nich nie ma komu przekazać tej opieki! W 2020 roku w Polsce było dostępnych 191 600 miejsc w żłobkach, z czego publiczne placówki stanowiły zaledwie 35 proc. W samym tylko 2019 roku w Polsce urodziło się 400 000 dzieci. Czyli miejsc w żłobkach wystarczało dla połowy jednego rocznika. A co z dwulatkami i trzylatkami? Te zostają w domu. Z nianią, jeśli rodzina ma fundusze, babcią – jeśli ma szczęście. Z matką, jeśli nie ma wyjścia.

Luka płacowa

A dlaczego nie z ojcem? Bo choć prawnie płaca kobiet i mężczyzn wykonujących tę samą pracę powinna być równa, w rzeczywistości luka płacowa w Polsce wynosi 8,5 proc. Czyli ilekroć mężczyzna zarabia 1 zł, kobieta za tę samą pracę dostaje 0,915 zł. Zatem dla rodzinnego budżetu zrezygnowanie z zarobku, jaki przynosi kobieta jest mniej dotkliwe, niż zrezygnowanie z zarobków mężczyzny. Nie mówiąc już o wszystkich kwestiach kulturowych, jakie aktywują się, gdy ojciec aktywnie i w tym samym stopniu co matka, zajmuje się dziećmi. On jest bohaterem, choć lekko uciśnionym, ona – nie wywiązuje się z podstawowego obowiązku.

Tak samo jest w przypadku chorób dzieci. To matki najczęściej biorą zwolnienia lekarskie. I tu wracamy do punktu wyjścia. Pracodawcy “obawiają się” zatrudniania kobiet, bo te mogą zniknąć z pracy w okresie ciąży, urlopu rodzicielskiego, podczas chorób dzieci. Sęk w tym, że rynek pracy nie poradzi sobie bez kobiet. A świat? A świat bez kobiet wyludni się za jakieś 100 lat.

Czas na systemowe rozwiązania

Kiedy więc potencjalny pracodawca pyta cię o plany związane z rodzicielstwem, mam szczerą nadzieję, że jest to pytanie retoryczne, po którym natychmiast pada deklaracja dotycząca udogodnień dla rodziców: elastyczne godziny pracy, możliwość pracy zdalnej, dopłaty do żłobków i przedszkoli, a może nawet – przyzakładowe placówki? W takiej sytuacji mogłabym być pytana o dzieci i rodzinę CODZIENNIE. W każdej innej takie pytania są niezgodne z prawem, nietaktowne i mogą być podstawą do spotkania z potencjalnym pracodawcą w sądzie, jeśli informacje na temat życia prywatnego kandydata zaważyły na decyzji o zatrudnieniu, a raczej – niezatrudnieniu.

Zatem życzę nam, żeby takie pytania w ogóle nie padały. I żeby zatrudnianie rodziców było normą, a miejsc w żłobkach, przedszkolach i klubikach, było tyle, żeby każdy rodzic mógł podjąć najlepszą decyzję dla jego_jej rodziny, a nie – jedyną dostępną.


[1] Wyniki badań fundacji “Rodzic w mieście” prowadzonych od lipca do listopada 2020 roku

MyLife

Najnowsze